wtorek, 27 listopada 2018

RECENZJA 9 - GRETA VAN FLEET - ,,ANTHEM OF THE PEACEFUL ARMY''


Greta Van Fleet ,,Anthem Of The Peaceful Army''
Gatunek: rock 
Data wydania: 19 października, 2018 roku 

1.Age of Man
2.The Cold Wind
3.When The Curtain Falls
4.Watching Over
5.Lover Leaver (Taker Believer)
6.You’re The One
7.The New Day
8.Mountain of the Sun
9.Brave New World
10.Anthem

Już na samym początku nie zgodzę się z powtarzającym się w kółko narzekaniem, że Greta Van Fleet jest bezczelną kopią legendarnej grupy Led Zeppelin. Wychowałam się na muzyce Roberta Planta i jestem wierną fanką Black Dog, czy też Immigrant Song. Grety słucham za to  ledwie od roku i z każdą coraz to nowszą wydaną piosenką odbieram zgoła odmienne wrażenie, że dwudziestodwulatkowie z Michigan wręcz przeciwnie, za wszelką cenę starają się przekonać wszystkich, że nie są Led Zeppelinami. Co prawda, po przesłuchaniu pierwszych dwóch ep-ek ( ,,Black Smoke Rising’’ i ,,From The Fires’’) można było jeszcze od biedy zarzucać Grecie, że bezczelnie wzoruje się ( bo nie nazwałabym tego kopiowaniem) na Zeppelinach. Jednak wraz z wydaniem pierwszego longplayera każdy rozsądny i sprawiedliwy krytyk powinien stwierdzić, że skończył się czas porównań i narzekań. Josh Kishka to nie Robert Plant. Greta Van Fleet to Greta Van Fleet. Po prostu.


Jedno trzeba przyznać: chłopcy z Michigan znają się na promocji i dobrze wycelowali z wyborem piosenek na single. Pierwszymi utworami zapowiadającymi album były When The Curtain Falls oraz Watching Over. I chociaż pierwsza z nich wpadła mi w ucho i nawet się uśmiechnęłam, myśląc ,,okej, to było proste, ale rockowe i dobre’’, 8/10, tak wraz z drugim singlem Watching Over zaniemówiłam. Jest zdecydowanie jednym z moich ulubionych na płycie: gitary Jake’a Kishki niszczą system. Klękajcie narody. 10/10 Właśnie przez Watching Over z niecierpliwością czekałam na cały album. I bardzo dobrze, ponieważ dzięki temu mogłam usłyszeć jedną z najlepszych piosenek tego roku: otwierającą ,,Anthem of The Peacful Army’’, Age Of Man. Jak dla mnie mogliby i na niej skończyć. Chapeau Bas. Jednego Joshowi Kishce nie można odmówić: jest świetnym wokalistą, tak samo jak jego starszy brat Jake jest doskonałym gitarzystą. W Cold Wind po prostu wymiata na solówce. Odważę się nawet na stwierdzenie, że debiutancki longplayer jest w pewnym sensie rywalizacją braci, który będzie lepszy od drugiego: za każdym razem, gdy Josh zachwyca głosem (zwłaszcza w mocnym Brand New Day), Jake prześciga go riffowymi popisami. W tym muzycznym rollercoasterze nie brak na szczęście czasu dla spokojniejszych utworów: You’re The One czy też Anthem, gdzie bardzo ciekawym, jakby dla uspokojenia podgrzanej atmosfery zabiegiem jest użycie w głównej linii melodycznej bębenka, oraz kojących chórków. I – co dziwne – nie trąci to ani przez chwilę stylem Led Zeppelinów. (Łyso wam hejterzy?)

Odniosę się po raz ostatni do kwestii porównywania Grety z Zeppelinami: Kishka to nie Plant. Josh operuje bardziej zdrapanym, zdartym głosem, nawet skrzekliwym. A jego bracia, Jake i Sam nawet we dwóch nie zastąpią Jimmiego Page’a. ,,Anthem Of The Peacful Army’’ była najbardziej wyczekiwaną przeze mnie premierą roku i bez wahania mogę stwierdzić, że album spełnił wszystkie wymagania: dobrze się po prostu go słucha. Z czystym sumieniem wystawiam ocenę 7/10.

Najlepsze utwory: Age Of Man, Watching Over.  
Ocena: 7/10 

sobota, 13 października 2018

RECENZJA 8 - BLACK SABBATH ,,BLACK SABBATH''


Black Sabbath ,,Black Sabbath’’

Gatunek: heavy metal
Data wydania: 13 lutego, 1970 roku

Lista utworów:
1.Black Sabbath
2.The Wizzard
3.Behind the Wall of Sleep
4.N.I.B
5.Evil Woman
6.Sleeping Village
7.Warning
8.Wicked World



13 luty 1970 — to jedna z najważniejszych dat w muzyce rozrywkowej. Właśnie wówczas,  ( co ciekawsze w piątek! ) światło dzienne ujrzało pierwsze wydawnictwo Black Sabbath — najważniejszego zespołu w świecie heavy metalu, prekursora gatunku. W tym przypadku trzynastka okazała się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Powstała płyta ponadczasowa, muzycznie zapuszczająca się w rejony, których nikt wcześniej nie zdołał zbadać. Mroczny, przeszywający na wskroś klimat, ciężkie, legendarne już riffy Lommiego, ostre walenie w bębny Warda  i niemal histeryczny wokal Ozziego Osbourna — każdy chociaż raz w życiu powinien usłyszeć ,,Black Sabbath’’. Płyta ta stała się inspiracją dla przyszłych pokoleń muzyków, zwłaszcza Metallici, o której trudno tu nie wspomnieć. Błędnie uważa się ów zespół za ,,autorów’’ heavy metalu — w rzeczywistości byli jedynie jego krewnymi. To Sabbaci byli i na zawsze pozostaną ojcami gatunku.


Album składający się z ośmiu utworów rozpoczyna tytułowy Black Sabbath, uchodzący za jedną z najważniejszych piosenek w historii metalu. Niesamowity wstęp nadaje atmosferę grozy i tajemniczości ( odgłosy deszczu i dzwony ), powoduje ciarki na plecach. Następnie Lommy zaczyna grać i rozbrzmiewa Ozzy, śpiewający ciężkim głosem: ,,Figure in black which points at me, Turn 'round quick and start to run, Find out I'm the chosen one’’. Black Sabbath opowiada bowiem o człowieku, który trafia do piekła, a owa ciemna postać symbolizuje diabła, lub śmierć. Trudno wyobrazić sobie mroczniejszy początek albumu. Kolejny utwór The Wizzard jest już o wiele szybszy: na szczególną uwagę zasługuje zastosowanie harmonijki ustnej, co idealnie komponuje się z gitarą, nie wspominając o doskonałym wokalu Ozzy’iego — a trzeba dodać, że Osbourne jest jednym z najlepszych frontmanów na świecie i żywą legendą. Behind The Wall Of Sleep to pierwsza z moich ulubionych piosenek, jaką dostarcza nam debiutancka płyta BS, z ocierającym się o poezję tekstem: ,, Visions cupped within a flower, Deadly petals with strange power, Faces shine a deadly smile, Look upon you at your trial’’. Ciekawym zabiegiem jest połączenie ostatniej partii gitarowej wspomnianego utworu z początkiem następnego, piątego już N.I.B.. Według niektórych skrót ten w pełen wersji oznacza Nativy in Black, jednak według Geezera Butlera nawiązuje do brody Billa. Nib w języku angielskim oznacza słowo "stalówka". Broda Billa była właśnie o takowym kształcie, więc Geezer postanowił nadać piosence ów tytuł. Kropki dodał, aby całość brzmiała bardziej tajemniczo. Sam N.I.B. jest prawdziwym klasykiem w historii heavymetalu, a gitarowa solówka Butlera do dziś stanowi najsłynniejsze zagranie basowe. Opowiada o Lucyferze przybywającym na ziemię, zakochującym się w ziemskiej dziewczynie i proszącym, aby za nim podążyła ( ,, My name is Lucifer/Please take my hand’’ ). Evil Woman był za to pierwszym singlem w historii zespołu. Szóstym utworem na ,,Black Sabbath’’ jest następny, ukochany przeze mnie Sleeping Village chwytający za serce, zwłaszcza pod sam koniec ( od 3 minuty ) ciężkimi riffami Tommiego Lommiego. Przechodzi on płynnie w długi, bo ponad dziesięciominutowy The Warning. Trzeba jednak przyznać, że jest wspaniałym popisem gitarowym i basowym sabbathów. Płytę wieńczy Wicked World, również istne solowe szaleństwo i majstersztyk Lommiego. Wszystkie osiem piosenek to prawie czterdziestominutowa podróż po świecie czystego, pięknego heavy metalu, którą każdy powinien odbyć, aby móc nazywać siebie prawdziwym fanem gatunku. Nie bez powodu ,,Black Sabbath’’ został sklasyfikowany jako jeden z albumów wszechczasów. Pomimo upływu tylu lat ( czterdziestu ośmiu w gwoli ścisłości ) pozostaje arcydziełem muzycznym określającym heavy metal.

Najlepsze piosenki: The Wizzard, Behind The Wall Of Sleep, N.I.B.
Ocena: 10/10 

RECENZJA 7 - AC/DC ,,BACK IN BLACK''



AC/DC ,,Back in Black’’
Gatunek: hard rock.
Data wydania: 25 lipca, 1980 roku.
Lista utworów:
1. Hells Bells;
2. Shoot to Thrill;
3. What Do You Do for Money Honey;
4. Given the Dog a Bone;
5. Let Me Put My Love Into You;
6. Back in Black;
7. You Shook Me All Night Long;
8. Have a Drink on Me;
9. Shake a Leg;
10. Rock and Roll Ain’t Noise Pollution



Początek roku 1980 nie był dla AC/DC najłatwiejszy. Zespół stał wówczas na drodze do międzynarodowej kariery, za sprawą wydanego albumu ,,Highway to Hell’’. Bracia Young po zakończonej trasie koncertowej nie spoczywając na laurach rozpoczęli pracę nad kolejną płytą. Niestety, wszystko zostało przerwane niespodziewaną śmiercią Bona Scotta: ówczesny wokalista udławił się wymiocinami na skutek nadmiernego spożywania alkoholu. Nad dalszą działalnością AC/DC  zdawałoby się zawisł znak zapytania, jednak założyciele nie poddali się i zamiast rozwiązać grupę najzwyczajniej w świecie zatrudnili nowego wokalistę — wybór padł na Briana Johnsona, dotychczasowego frotmana mało znanej kapeli The Geordie. Dzięki temu powstał ,,Back in Black’’: siódme wydawnictwo, a zarazem najpopularniejszy album AC/DC i trzeci najlepiej sprzedający się album wszechczasów ( na liście ustępuje jedynie Michaelowi Jacksonowi i Pink Floydom ), z ponad 49 milionami kopii. W pełni zasłużenie pretenduje do miana dzieła wiekopomnego, wyznaczającego kierunek muzyki hard rockowej.

Płytę otwiera posępne i mroczne Hells Bells rozpoczynające się od bicia dzwonu kościelnego. Dźwięk ten wraz ze średnim tempem utworu oraz tekstem opowiadającym o bezlitosnym przewoźniku, zabierającym dusze do piekła w oczywisty sposób stanowi hołd dla zmarłego Bona Scotta. Jednocześnie słychać wyraźnie, że zespół wkracza na zupełnie nowy tor w tworzeniu muzyki. Brian Johnson w niczym nie przypomina Scotta: operuje zgoła odmiennym głosem, skrzekliwym i wysokim, jednym z najbardziej charakterystycznych w muzyce hardrockowej. Słuchanie ,,Back in Black’’ przypomina jazdę bez trzymanki: wszystkie dziesięć zaprezentowanych piosenek są podróżą w świat prawdziwego, mocnego rock’n’rolla. Już na samym starcie otrzymujemy muzyczne trzęsienie ziemi ( wspomniane Hells Bells ), które potęguje się wraz z kolejnymi utworami. Na szczególną uwagę zasługuje pozycja Shake a leg, w której Brian Johnson osiąga niesamowicie wysokie dźwięki. Reszta utworów jest równie doskonała: Rock and Rock Ain’t Noise Pollusion to hymn gatunku i jeden z najpopularniejszych hitów zespołu, często puszczany podczas imprez i dyskotek. Jest doskonałym dowodem na to, że rzeczywiście rock’n’roll nie umarł i będzie miał się dobrze, przynajmniej dopóki muzykę nagrywać zamierza AC/DC. Co ciekawsze, piosenki z ,,Back in Black’’ w swojej tematyce nawiązują jawnie do… seksu. Najlepszym tego przykładem może być You Shook Me All Night Long, zwłaszcza we fragmencie: ,, She was a fast machine (…); And we were making it, And you, Shook me all night long’’. To tylko jeden z wielu wulgarnych, ale jednocześnie w żaden sposób nierażących tekstów znajdujących się na płycie. Podkreślają jedynie ostrość, którą cechuje się hard rock. Nieco łagodniejszym i wolniejszym utworem jest Let me put my love into you posiadającym balladowy charakter. Petardami są za to Given The Dog a Bone, czy też What Do You Do For Money Honey. Trudno jest przy nich nie skakać.

,,Back in Black’’ jest doskonałym dowodem na to, że pomimo przeciwności losu zespół był w stanie podnieść się na nogi i stanąć na wysokości zadania. Pozwolę sobie nawet na stwierdzenie, że płyta ta jest najlepszą w całym ich dorobku. AC/DC nigdy później nie nagrało już tak świetnego krążka, na którym zachwycają absolutnie wszystkie piosenki. Trudno jest się dziwić, iż jest to trzeci najlepiej sprzedający się album wszechczasów. Każdy szanujący się koneser rock’n’rolla i hard rocka,  ale nie tylko — powinien znać i przynajmniej raz w życiu przesłuchać ,,Back in Black’’ od początku do końca. Gorąco polecam.

Najlepsze utwory: Hells Bells; Shake a leg;
Ocena: 10/10

środa, 28 marca 2018

RECENZJA 6 - ELLIE GOULDING - ,,HALCYON''



Z Ellie Goulding zetknęłam się przy okazji promowania debiutanckiego krążka ,,Lights’’ piosenką Starry Eyed. Przyznaję, że zaintrygował mnie jej głos przypominający skrzacika, lub zielonego elfa, jednak muzyka już mniej przypadła mi do gustu. Dopiero, gdy w roku 2012 światło dzienne ujrzał ,,Halcyon’’ miałam okazję w pełni zachwycić się możliwościami dwudziestosześcioletniej wówczas artystki. Po raz pierwszy usłyszałem ów album w zimie 2012 roku za sprawą koleżanek. Do tamtego momentu został wydany singiel Anything Could Happen, który bardzo mi się spodobał i zwiększył apetyt na więcej: całe szczęście, ponieważ teraz mogę śmiało stwierdzić, że to jedna z ulubionych przeze mnie płyt i zajmuje stałe miejsce na mojej playliście, oraz w sercu. Nie pomyliłam się twierdząc, że nie dane mi będzie się odkochać  — po sześciu latach od premiery wciąż brzmi tak samo dobrze, a nawet i lepiej.

To co wyróżnia ,,Halcyon’’ od innych wydawnictw na rynku to zwyczajna oryginalność i zaserwowanie świeżości muzyce pop-owej ( w roku 2012 rzecz jasna ). Ciężko mi było doszukać się jakichkolwiek znaczących inspiracji, Ellie wypracowała swój własny indywidualny styl, obok którego trudno przejść obojętnie. Album otwiera bardzo enigmatyczne Don’t Say a World — łączy ze sobą elementy ballady oraz elektronicznego brzmienia i możemy potraktować ją jako trafną zapowiedź pozostałych kompozycji. Od razu słychać, że wiele się zmieniło od czasu ,,Lights’’ i że na ,,Halcyon’’ nie zetkniemy się — całe szczęście — z przeciętną klubową rąbanką. Co prawda tematyka trzynastu piosenek jest dosyć do siebie podobna i traktuje o miłości, ale wyróżnia je wspaniała oprawa muzyczna i wokalna. Na szczególną uwagę zasługują te wolniejsze utwory będące zarazem najmocniejszymi spośród wszystkich: Explosions z przepięknym początkiem wywołującym ciarki na plecach ( ,, You trembled like you’d seen a ghost - And I gave in’’ ), balladowe Joy opowiadające o zawodzie miłosnym artystki (,,I've figured out that joy is not in your arms, I know I'll always ache with an empty heart’’ ), w którym przede wszystkim za serce chwyta końcowy refren z chórkami, a także wzruszające I Know You Care ( ,, I know it wasn't always wrong, But I've never known a winter so cold’’ ), wykorzystane na soundtracku do filmu Now is God. Za to moją ulubioną kompozycją jest Dead in the Water : Ellie osiąga w niej niesamowicie wysokie dźwięki szukając ukochanej osoby i przyznając się, że ją zawiodła ( ,, I'm dead in the water, still looking for ya’’ ). Za każdym razem gdy jej słucham wydaje mi się, że sama znajduję się pod wodą pogrążona w nostalgii i smutku. Pozostałe piosenki cechuje większa przebojowość i mocniejsze brzmienie: bit w My Blood kojarzy się niemal z bitewnymi dźwiękami. Anything Could Happen zawsze poprawia mi humor i przywołuje uśmiech na twarzy, zwłaszcza w momencie drugiej zwrotki, gdy Ellie śpiewa: ,, After the war we said we'd fight together, I guess we thought that's just what humans do’’. W singlowym Figure 8 podoba mi połączenie dupstepowego brzmienia z delikatnym, sopranowym głosem artystki. Na uwagę zasługuje też klimatyczne Only You z ponownie urzekająco słodkim niczym ciastko głosem wokalistki i intrygującym tekstem ( ,, Only you can be the aching in my heart , my enemy, the only animal I couldn't fight , You own me in the dark , when storms arrive, only you’’ ). Nie do końca przekonują mnie  za to wybrane na single I Need Your Love wyprodukowany wraz z Calvinem Harrisem, oraz Hanging On na featuringu z Tinie Tempahem. Są zbyt klubowe i stanowią pewien ukłon ku wcześniejszym dokonaniom artystki ( z okresu ,,Lights’’ ), a ja wolę nieco spokojniejszą wersję Ellie: wspomniane Dead in the Water, czy też Explosions pokazują, że włada wystarczająco dobrym wokalem, by mogła darować sobie dudniącą, prawie, że zagłuszającą tekst i jej głos klubową muzykę.

Podsumowując piosenki z ,,Halcyon’’ wydają się nie posiadać ,,terminu ważności’’: wydane w 2012 roku brzmią tak samo cudownie w 2018 i na pewno nie zmieni się to jeszcze przez bardzo długi czas, chyba, że Ellie postanowi nagrać lepszy album. Niestety — a może i stety  — jak na razie jest to jej najbardziej udane wydawnictwo   i choć nie mogę dać mu dziesięciu magicznych gwiazdek, to siódemka wydaje się być sprawiedliwą oceną. ,,Haylcon’’ polecam każdemu, zarówno tym słuchaczom, którzy szukają oryginalnej, raz wzruszającej, innym razem mocnej muzyki, jak i osobom którym do gustu nie przypadło debiutanckie ,,Lights’’: z pewnością będą mile zaskoczeni i mam nadzieję, że dzięki drugiej płycie tak samo jak ja przekonają się do Ellie Goulding.

Najlepsze piosenki: Dead in the Water  ; I Know You Care, Explosions, Joy, My Blood
Najsłabsze piosenki: I Need Your Love;
Ocena: 7 / 10

niedziela, 25 marca 2018

RECENZJA 5 - MILEY CYRUS ,,YOUNGER NOW''




To niesamowite jak długą drogę przebyła Miley Cyrus w świecie muzyczno-komercyjnym. Jej kariera rzecz jasna rozpoczęła się od disneyowskiego sitcomu Hannah Montana. Następnie były bardzo udane ,,Breakout’’ z Miley ,,normalną’’, oraz ,,Can’t Be Tamed’’, z nieco ostrzejszą wersją ,,dziewczyny – buntownika’’, tak, by artystka wreszcie mogła przemienić się w wulgarną i odpychającą prowokatorkę w średnio udanym ,,Bangerz’’, znanym z hitu Wrecking Ball i teledysku, gdzie naga huśta się na ogromnej kuli. Oczywiście wszystko było idealnie zaplanowane pijarowsko i nastawione na ogromny zysk, co udało się Miley doskonale: w końcu ostatni wspomniany przeze mnie utwór sprzedał się w ponad trzech milionach kopii. Należy wspomnieć też, że fani Cyrus w końcu dojrzewali razem z nią i chcąc nie chcąc musiała dostosować się do ich wymagań stając się coraz bardziej szokująca i niegrzeczna. Na szczęście na ostatniej, najnowszej płycie zatytułowanej ,,Younger Now’’ piosenkarka wyraźnie łagodnieje i dorasta, zarówno emocjonalnie jak i muzycznie. Zostałam mile zaskoczona, gdy zamiast skaczących penisów, w teledysku do singla Malibu zobaczyłam Miley ubraną najzwyczajniej w świecie w biały strój z włosami związanymi w dwa słodkie kucyki, śpiewającą na łonie natury. Malibu był prawdziwym hitem ubiegłego lata i mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że album jest jednym z najlepszych powrotów 2017 roku.

Na ,,Younger Now’’ otrzymujemy zestaw prostych, ale przyjemnych dla ucha jedenastu pozycji, z których na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Płytę otwiera tytułowe Younger Now będące świetną zapowiedzią tego, czego możemy spodziewać się po reszcie piosenek: Miley przygotowuje nas na zupełnie nową wersję siebie i ostrzega, że nic już nie jest takie samo jak dawniej za czasów ,,Bangerz’’: ,, No one stays the same, you know what goes up must come down’’, jednak w przypadku artystki zmiana wyszła jej stuprocentowo na plus. Nic dziwnego, że śpiewa o wrażeniu bycia młodszą: w końcu przestała się rozbierać i zmieniła się w kogoś, kim powinna być przez te wszystkie minione lata: dziewczyną w kowbojskim stroju ( odwołuję się do wizerunku w teledysku ) ze śladowym makijażem i ładnym uśmiechem. Nie bez powodu klimat przypomina muzykę country, ojcem artystki jest przecież Billy Ray Cyrus — gwiazda country — a matką chrzestną słynna Dolly Parton. Może to właśnie dzięki nim Miley odkryła wreszcie prawdziwą muzyczną tożsamość. Dolly zresztą pojawia się na albumie wspólnie z chrześnicą śpiewając w Rainbowland. Zaraz po tym przychodzą trzy minuty dla Week Without You — jednej z moich ulubionych piosenek z całej jedenastki: ,,I know that I gave you my heart, But you stomped it to the ground’’ — artystka opowiada nam o zawodzie miłosnym, który doświadczyła. Zastanawia się jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie pojawiła się w nim osoba, która ją opuściła. W energicznym Miss You So Much  dowiadujemy się jednak, że jej ukochany jest tym jedynym i niczego więcej nie potrzebuje, oddaje się mu: ,, You're my God, you’re my faith, On my knees, I look at you and I revere’’. Kolejna piosenka I Would Die For You jest jakby jej kontynuacją. Przeszła rozstanie ze swoim mężczyzną i teraz, kiedy są już z powrotem razem zrobiłaby dla niego wszystko, nawet umarła. W Thinkin — jeszcze jednej godnej uwagi kompozycji — Miley wyznaje, że nie potrafi robić niczego innego oprócz rozmyślania o mężczyźnie swojego życia: ,, It's getting late, I'm starting to obsess, You got me cryin', and looking' like a mess, My daddy said, "Stay away from such", But now you got me thinkin' way too much’’ — tęsknota zamienia się w pewnego rodzaju obsesję. Melodia Thinkin urzeka swoją prostotą i zapada w ucho, a za drugim refrenem, aż chce się nam nucić wraz z wokalistką.  Po niej przychodzi moja druga ulubiona piosenka z albumu Bad Mood: podoba mi się, gdy Miley jakby od niechcenia zastanawia się o tym co by było, gdyby nie spotkali się ze swoim partnerem i nie mógł na niej polegać — wszystko to sprawia, że wciąż budziła się i budzi w podłym nastroju. W Love Someone artystka ma już dosyć tych sprzecznych emocji i zdobywa się na odważne wyznanie: ,, It'll be a cold day in hell before, I'd ever be your wife’’ — pakuje się i odchodzi, na szczęście nie od nas. Gdy smutno rozbrzmiewa przedostatni utwór She’s not him, możemy zastanawiać się co gra w duszy młodej Miley Cyrus. Tym razem śpiewa do dziewczyny, z którą mogłaby ułożyć sobie życie po odejściu od narzeczonego, niestety najwyraźniej nic go nie zastąpi, żaden związek, czy to z mężczyzną, czy kobietą. Płyta kończy się na kawałku Inspired będącym najmniej ambitnym i który jako jedyny specjalnie do mnie nie przemawia. Przymykam jednak na to oko, ponieważ poprzednie są wystarczająco dobre, by można było  pominąć go z pobłażliwym machnięciem ręki. Cóż, rzadko zdarzają się płyty bez mankamentów.  

Bez wątpienia jest to jeden z najciekawszych albumów 2017 roku i zasługuje na to, aby przynajmniej wysłuchać go choć raz od początku do końca. Jak na razie pozostaje wierną fanką Malibu, Week Without You, oraz Bad Mood i czekam na kolejne miejmy nadzieje pozytywne, grzeczne metamorfozy Miley Cyrus. Wreszcie obrała właściwą drogę i żywię nadzieję, oraz życzę jej by nadal nią podążała, bo to zdecydowanie dobry kierunek.

Najlepsze piosenki: Bad Mood, Week Without You, Malibu, Younger Now;
Najsłabsze piosenki: Inspired
Moja ocena: 6/10

RECENZJA 4 - ONEREPUBLIC ,,OH MY MY''



OneRepublic to zespół pop-rockowy pochodzący z Ameryki znany między innymi z takich hitów jak Couting Stars ( ponad miliard wyświetleń na kanale youtube! ), czy też All The Right Moves nagrany wspólnie z Timbalandem, dzięki którym na stałe goszczą na listach przebojów. Grupę tworzą  Ryan Tedder, Zach Filkins, Drew Brown, Eddie Fisher i Brent Kutzle. W 2016 roku powrócili z singlem Wherever I Go zapowiadającym najnowsze, czwarte już wydawnictwo , a ja słuchając go byłam nieco zdziwiona, ale i zaintrygowana zmianą klimatu jaką wprowadzili do swoich piosenek. Potem przyszedł czas na Kids i to dopiero dzięki niej czekałam na cały album żywiąc nadzieję, że jego reszta odzwierciedli to, jak dobrym zespołem może okazać się OneRepublic. Po przesłuchaniu Oh My My mam jednak mieszane odczucia co do końcowego, całościowego efektu. Wydaje się, że jest to mało spójny album, a im dłużej się go słucha, tym bardziej okazuje się być męczący. Tak naprawdę skłaniam się ku stwierdzeniu, że dla Oh My My najlepszym antidotum stanowiłoby wyciągnięcie  co najwięcej 11 piosenek i stworzenie jednej, a może i dwóch EP-ek.  

Płytę rozpoczyna kompozycja wybrana nie bez powodu na singiel, Let’s Hurt Tonight i jest to jedna z tych najlepszych propozycji, które serwuje nam OneRepublic. Do tej pory Rayn Tedder kojarzył mi się raczej ze spokojnymi dźwiękami okraszonymi delikatnym głosem ( chociażby przepiękne All I Need z debiutanckiego Dreaming Out Loud ), dlatego też tak energiczna piosenka z mocnym wokalem zdecydowanie zachęca, by zapoznać się z całym Oh My My. I nie bez powodu, bo po niej rozbrzmiewa Future Looks Good, według mnie genialna, wręcz specjalnie stworzona piosenka – przerywnik do odśpiewywania na stadionach. Napawa optymizmem i całe szczęście, bo naprawdę jest potrzebny do odsłuchania tytułowego Oh My My — ten akurat w ogóle mi się nie podoba i szczerze powiedziawszy niewiele mam o nim do powiedzenia, po prostu za każdym razem go omijam, tak, by zwariować ze szczęścia, gdy z głośników dolatuje do mnie genialne Kids. Minęło sporo czasu, od kiedy po raz pierwszy usłyszałam tę piosenkę, a wciąż nieprzerwanie ją uwielbiam i tkwi na mojej stałej playliście. Wszystko w niej jest idealnie dopracowane: muzyka, tekst, w którym Rayan Tedder opowiada o powrotach do krainy dzieciństwa, gdzie wszystko jest prostsze i przyjemniejsze ( kto nie chciałby o tym śpiewać? ) — istny majstersztyk. Jest on szczególnie potrzebny, bo dalej siedzi mi w głowie nawet kiedy przychodzi moment dla dwóch ponownie o wiele gorszych utworów: Dream i Choke, które mówiąc krótko i szczere mogą być, ale na kolana nie powalają. Jedyne co uznaję w nich za plus, to doskonały głos Rayna. Za to na większą uwagę zasługuje A.I. nagrane wspólnie z Peterem Gabrielem: muszę przyznać, że nawet jeśli nie jest to specjalnie skomplikowany kawałek, to przyjemnie się go słucha. Oh My My jest naprawdę zróżnicowaną płytą i dla niektórych słuchaczy na pewno będzie stanowić to pewien problem w odbiorze. W końcu po trzech nieco gorszych piosenkach zespół postanowił zamieścić kolejną perełkę Better , moją drugą ulubioną piosenkę po Kids. Ma zdecydowanie inny, intrygujący klimat, zwłaszcza, gdy wokalista śpiewa o utracie zmysłów: ,,I think I lost my mind , don’t worry about me, happens all the time’’. Do takiego wniosku możemy dojść włączając Oh My My: płyta składa się naprawdę praktycznie ze wszystkiego co reprezentuje dzisiaj muzyka popularna, ale trudno  się temu dziwić, ponieważ Rayn Tedder jest nie tylko frotmanem One Republic, ale również twórcą wielu tekstów dla innych artystów, takich jak Kelly Clarkson, czy Beyonce. Nie bez powodu więc magazyn Bilboard nazwał go ,,sekretnym królem popu’’, zwłaszcza, że pokazuje to chociażby Born, kolejny energiczny utwór zamieszczony na albumie, w którym śpiewa do miłości swojego życia: ,,I was born, born to love you’’. Następnie zespół zwalnia mocno serwując przepiękną balladę Fingertips minimalistyczne skomponowaną, opartą głównie na głosie Teddera, rozbrzmiewającym równie pięknie w Human, niestety ten drugi utwór w ogóle mi nie podchodzi, z jednej strony bit jest bardzo poprawny, wokalnie: bez zarzutu, ale i tak nie jest to piosenka, której słuchałabym na co dzień. Podobnie sytuacja przedstawia się z Lift Me Up i NbHD o których nawet nie wiem do końca co sądzić. Po prostu do mnie nie trafiają, co nie oznacza, że są złe, być może innym przypadną do gustu. Uwielbiam za to trójcę kończącą Oh My My: Wherever I Go, All These Things, oraz Heaven. Pierwsza z nich nieprzypadkowo została obrana na singiel: Wherever I Go jest świetnym, energicznym kawałkiem idealnym do tańca, radia czy słuchania na cały regulator na głośnikach. Nie da się przy niej nie tryskać optymizmem. All These Things jest o wiele spokojniejszą piękną balladą, w której wokalista jeszcze raz daje popis swoich wokalnych możliwości. Album zamyka piosenka Heaven, wręcz stworzona do wspólnego śpiewania podczas koncertów i będąca powodem dla którego warto przesłuchać Oh My My do samego końca. Co prawda, za każdym razem najzwyczajniej w świecie przewijam te ,,gorsze’’ utwory, czyli Oh My My, Human, czy NbHD i uważam, że bez nich płyta byłaby o wiele lepsza ( właśnie je miałam na myśli pisząc o odrzuceniu niektórych piosenek ) a tak jawi się nieco męcząco i jak już wspomniałam mało spójnie, jeśli chodzi o styl muzyczny. Jednak Kids, Better, Wherever I Go, Fingertips czy też Let’s Hurt Tonight przekonują mnie do siebie, więc ostatecznie Oh My My może i nie jest albumem roku, ale i tak zasługuje na uwagę. Jedyne, czego powinno wymagać się od OneRepublic,to to, aby następnym razem tworząc krążek wybrali konkretną ścieżkę muzyczną i nie mieszali ze sobą tak różnych składników.  

Najlepsze piosenki: Kids,  Better,  Fingertips,  Wherever I Go,  Heaven
Najsłabsze piosenki: NbHD,  Dream,  Human

Moja ocena: 5,5/10



sobota, 17 marca 2018

RECENZJA 3 - IMAGINE DRAGONS - ,,NIGHT VISIONS''



Moja przygoda z Imagine Dragons rozpoczęła się w 2013 roku. Koleżanka poleciła mi popularne wówczas piosenki It’s time, oraz Radioactive — do tamtej chwili nigdy nie spotkałam się z owym zespolem, czemu zresztą trudno się dziwić, w tamtym czasie dopiero co rozpoczęli karierę wydając debiutancki album Night Visions. Wspomniane wcześniej single zachęciły mnie do przesłuchania całej płyty smoków i aż do dziś nie mogę w to uwierzyć, że zespół stał się jednym z moim ukochanych, a album trafił na dobre i złe na playlistę. Miałam nawet szczęście oglądać ich na żywo podczas pierwszego koncertu w Polsce, na Atlas Arenie w Łodzi.  Ale może zacznę od początku: Imagine Dragons to amerykański indierockowy zespół założony w 2008 roku w Las Vegas, w którego skład wchodzą Dan Reynolds, Ben Mckee, Wayne Sermon, oraz ( od 2011 ) Daniel Platzman. Pierwsze dwie epki wydali w 2010 roku, a trzecią w 2012 Continued Silence z którego wywodzi się singiel It’s Time. Promował on również właśnie pierwszy dłuższy album Nights Visions, który bardzo szybko wskoczył na drugie miejsce w tabeli Billboard 200: w pierwszym tygodniu zostały sprzedane 83 000 kopii. Ponadto Billboard oznaczył ich jako ,,jedną z najbardziej jasnych, nowych gwiazd 2012 roku’’. Słuchając debiutanckiej płyty właśnie takie możemy odnieść wrażenie: ID lśnią w pełnym blasku już na samym początku serwując nam kawał naprawdę niesamowitej, oryginalnej jak dla mnie muzyki. 

Album Night Visions posiada aż cztery wersje ( standardowe, itunes, spotify, oraz rzecz jasna deluxe ) różniące się od siebie ilością zawartych piosenek. Ja odbieram go ,,całościowo’’ ze wszystkimi utworami. Nie bez powodu rozpoczyna się od dobrze znanego wszystkim, hitowego Radioactive — to prawdziwa petarda posiadająca nieco dubstepowe brzmienie i obowiązkowe bębny, których zresztą im głębiej w las, tym będzie coraz więcej. Dan Reynolds — trzeba od razu wspomnieć, że jest świetnym wokalistą — zaprasza nas do ,,nowej ery’’ , bez wątpienia należącej do smoków. Kolejna utwór Tiptoe nie daje nam odpocząć z chwytliwym wstępem i równie ciekawym tekstem: ,,Nobody else, can take me higher’’ — od razu zaczyna zaczynamy zastanawiać się do kogo skierowane są piosenki, dla kogo Dan Reynolds śpiewa tak mocnym, zapierającym dech w piersiach głosem. It’s Time jest niestety najmniej przeze mnie ulubionym trackiem, może z racji długiego promowania w radiu i ciągłego odśpiewywania go przez zespół podczas występów, mimo to nadal uważam, że trzyma poziom pozostałych. Warto od razu wspomnieć, że odgłosy klaskania podczas tej i pozostałych kompozycji nagrali samodzielnie członkowie zespołu, co jest godne podziwu.  Po It’s Time przychodzi Demons z przepięknym tekstem opowiadającym o demonach, które każdy z nas ma w sobie i które ujawniają się podczas gorszych dni: ,,When you feel my heat, look into my eyes , it's where my demons hide; Don't get too close, It's dark inside , It's where my demons hide’’ . Warto wspomnieć też, że piosenka ta wraz z teledyskiem została zadedykowana chłopakowi, który przegrał walkę z rakiem i zmarł w 2013 roku, co tylko wzmacnia jej przekaz. Klimat zmienia się nieco wraz z pozycją On Top of the World, dosłownie czujemy się weselsi i optymistycznie nastawieni, gdy Dan Reynolds śpiewa: ,, I could gave up then but, Then again I couldn’t have ’cause, I’ve travelled all this way for something; Now take it in but don’t look down; ‘Cause I’m on top of the world, ‘ay’’. W Amsterdam wokalista ponownie zmienia nastrój zmierzając się ze swoimi błędami, naprawdę czuję wszystkie emocje nim targające i wierzę w każde słowo, wierzę, że próbuje: ,, Your time will come if you wait for it, if you wait for it, It's hard, believe me... I've tried’’. A to dopiero początek nostalgii towarzyszącej zarówno jemu jak i mnie słuchającej jego pięknej muzyki: w Hear Me możemy wywnioskować, że osoba śpiewająca walczy z depresją ( co zresztą jest prawdą, ponieważ Dan Reynolds cierpiał na ową chorobę ) i problemami: ,, Can nobody hear me I've got a lot that's on my mind, I cannot breathe, Can you hear it, too?’’. To pewnego rodzaju prośba, wołanie o pomoc do innych, a przynajmniej jej próba. Every Night jest piękna balladą o miłości, głęboką i poruszającą, w której Dan oświadcza, że zawsze będzie przy ukochanej osobie. W świetnym Bleeding Out atmosfera staje się bardziej niepokojąca i mroczna: ,, And if the last thing that I do , Is bring you down, I'll bleed out for you’’ — słychać w niej desperację artysty okraszoną świetnym bitem w refrenie i klaskaniem w zwrotkach. Kolejną piosenkę , prawie, że syntetyzatorową Underdog można różnie zinterpretować: ja przychylam się do zdania, że wokalista w pewien sposób poddaje się słabościom mając dość nieustannej walki: ,,Oh I love to be, I love to be the underdog, Living the low life’’. Podobnie jest w pięknym i nostalgicznym Nothing Letf To Say  : ,, There's nothing left to say now, I'm giving up’’, oraz w połączonej z nim piosence Rocks, chociaż ta druga ma o wiele cieplejszy i weselszy klimat i zalicza się do jednych z moim ulubionych na Night Visions: Timber, timber, We're falling down, Let the forest hear our sound, Boom ba boom ba boom, Ah ooo ah ooo’’ — melodia bardzo szybko wpada w ucho wraz z pięknym niezwykle wysokim głosem Dana Reynoldsa i wywołuje uśmiech na twarzy.  W My Fault zespół ponownie zwalnia tempo, pozwalając wokaliście zmierzyć się z błędami miłosnymi. Następnie przychodzi czas dla Round And Round, mojej ulubionej piosenki od Imagine Dragons z ery Night Visions. Gdy jej słucham odnoszę wrażenie, że można śpiewać ją dla każdej ważnej osoby w naszym życiu: ,, I won't run away this time, Till you show me what this life is for — ten przepiękny utwór może traktować zarówno o miłości, jak i przyjaźni. W The River również perfekcyjnie skomponowanym utworze, Dan Reynolds po raz kolejny pokazuje, że zasługuje na miano jednego z najbardziej utalentowanych wokalistów. W America po tak dużym zastrzyku emocji tempo nieco zwalnia i zespół pozwala słuchaczom zanurzyć się w przyjemnych tonach pewnego rodzaju hymnu do ojczyzny muzyków, Ameryki. Tutaj także Reynolds prosi o siłę do dalszej walki: ,, America, don't you cry, Lift me up, Give me strength to press on’’. Wszystkie wymienione przeze mnie utwory znajdują się na wersjach standardowej i itunes. Wspominam o tym dlatego, ponieważ w wersji spotify Imagine Dragons zawarło jeszcze jedną, ulubioną przeze mnie piosenkę Cha Ching ( Till We Grow Older ), z energiczną muzyką, oraz — ponownie — pięknym wokalem Dana Reynoldsa. Słuchając jej zawsze szeroko się uśmiecham. Jest zdecydowanie najlepszą pozycją na płycie, godną polecenia.

Night Visions jest płytą niesamowitą z naprawdę oryginalną muzyką do której zawsze wracam z mocno bijącym sercem. Imagine Dragons postawił innym zespołom rockowym i indie bardzo wysoką poprzeczkę i wątpię, aby komukolwiek udało się zrobić tak dobry debiutancki album, gdzie przekonuje mnie do siebie każda piosenka. To zdecydowanie jedna z moich ulubionych płyt. Weszłam do świata ID i dalej w nim pozostaję śpiewając Round and Round i uśmiechając się podczas słuchania Cha Ching.

Najlepsze piosenki: Cha Ching ( Till We Grow Older ); Round And Round, Bleeding Out, Rocks, Tiptoe, Demons, Amsterdam.
Moja Ocena: 10/10


RECENZJA 2 - DNCE - ,,DNCE''





Mam nadzieję, że nie przesadzę stwierdzając, iż jest pewna prawidłowość w karierach ,,dzieci Disneya’’: pragnąc wyrwać się spod nieprzyjemnego zaszufladkowania jak najszybciej zabierają się za solową karierę i wydają płyty: sytuacja przedstawia się tak z Seleną Gomez, Demi Lovato, Miley Cyrus. Nie widzę jednak w tym nic złego. Każda ze wspomnianych artystek ma już za sobą spore doświadczenie muzyczne i może pochwalić się naprawdę dobrymi recordami. Teraz przyszedł czas na Joe Jonasa, dotychczas znanego członka boysbandu Jonas Brothers. Pamiętacie jeszcze Jonas Brothers? Niegdyś na punkcie trzech braci szalały miliony nastolatek. W 2013 roku Joe, Nick i Kevin podjęli decyzję o rozwiązaniu grupy, czego można było się spodziewać po tak długim graniu razem i zajęli się solowymi pracami. Wówczas Joe miał już na swoim koncie płytę ,,Fastlife’’, niezbyt dobrze przyjętą przez krytyków, co sprawiło, że postanowił zrezygnować z kariery solowej. Na szczęście zamiast całkowicie wycofać się ze sceny muzycznej, podjął decyzję o sformułowaniu nowej grupy — w tym celu zaprosił do współpracy muzyków sesyjnych, do tej pory wspierających Jonas Brothers na trasach koncertowych — i w ten oto sposób narodziło się DNCE. W roku zadebiutowało epk-ą Swaay . Wreszcie jednak przyszedł czas na pierwszego longplayera. Nie ukrywam, że z niecierpliwością na niego czatowałam, a płyta nazwana po prostu DNCE, wydana w 2016 roku, wynagrodziła mi długi czas oczekiwania.

Muszę przyznać, że DNCE wybrała na single jedne z najlepszych numerów albumowych — chyba wszyscy słyszeli już Cake By The Ocean, czy Toothbrush. To świetne, orzeźwiające piosenki z prostymi tekstami i gitarami, jednak czego więcej można oczekiwać po POP-owej muzyce? Głos Joe Jonasa idealnie do niej pasuje i nie ma znaczenia to, że śpiewa o szczoteczce do zębów, czy też o jedzeniu ciastka nad oceanem.  Całą płytę możemy podzielić na dwie części: pierwszą złożoną z nieco spokojniejszych ballad, oraz na tę, gdzie usłyszymy prawdziwe petardy. Cieszy fakt, że zespół postanowił wymieszać je ze sobą. Do tej spokojniejszej kategorii możemy zaliczyć piosenkę Good Day ( a jakże dobre są to dni dla DNCE! ), Almost czy też Truthfully urzekające przemyślaną kompozycją i gitarą. Dzięki wspomnianym kawałkom zespół udowadnia, że ma talent do robienia klimatycznych utworów. Nie bez powodu rozpoczęłam właśnie od nich, ponieważ  reszta muzyki, jaką raczy nas DNCE na albumie jest już o wiele żywsza: najlepszym tego przykładem jest według mnie singlowe Cake By The Ocean. Bezapelacyjnie imprezową piosenką jest Body Moves, które doczekało się teledysku, oraz Zoom z ciekawymi wstawkami harmonijkowymi — muszę przyznać, że urzeka mnie w niej wysoki, czysty głos Joe Jonasa. Chłopak pokazuje, że naprawdę potrafi śpiewać.  Jeszcze inną, bardzo mocną i ostrzejszą od poprzednich jest kompozycją  Be Mean. Moją ulubioną za to piosenką na pewno jest wspomniane już Toothbrush: brzmienie nadrabia prosty tekst, niektórym pewnie wyda się on zbyt trywialny do śpiewania, ale ja uważam, że właśnie o to chodzi w muzyce DNCE — słuchając ich płyty zapamiętujemy chwytliwe dźwięki i nie podejmujemy próby analizowania przekazu, który zresztą jest dosyć prosty i zrozumiały: przy DNCE mamy dobrze się bawić i czerpać przyjemność z odradzającego się czystego POP-u.  Album zamyka piosenka Unsweet, który jest bardzo dobrą ,,kropką nad i’’. Idealnie podsumowuje to, co usłyszeliśmy na całym krążku: jest pewnego rodzaju balansem pomiędzy tym, co dotychczas otrzymaliśmy, nieco wolniejsze w zwrotkach i przyspieszająca w refrenie. Pokazuje, że zespół potrafi zwolnić i zaserwować piękną balladę.  

Podsumowując, DNCE nie bez powodu zdecydowało się na taki, a nie inny debiut: wprowadziło do muzyki POP powiew świeżości, czegoś nowego, a zarazem chwytliwego i bardzo komercyjnego — w końcu Cake By The Ocean pokrył się trzykrotną platyną w Stanach i zasłużenie wygrał nagrodę Teen Choice: Najlepsza piosenka na imprezę. Żywię nadzieję jednak, że to dopiero początek tego, co chcą nam pokazać Joe Jonas i jego ekipa. To stanowczo nie jest Jonas Brothers, ani też inny ,,band’’. Tworzą coś, na co długo czekałam w POP-ie. Mają ogromny potencjał do stania się światowym zespołem i zasługują na o wiele większy rozgłos. Nie pozostaje więc nic innego jak po prostu czekać na kolejną płytę.  

Najlepsze piosenki: Toothbrush, Cake By The Ocean, Be Mean, Zoom.
Moja ocena: 7/10

piątek, 16 marca 2018

RECENZJA 1 - Aurora Aksnes ,,All My Demons Greeting Me As A Friend''

Recenzja #1 -  Aurora Aksnes All My Demons Greeting Me as A Friend




Aurora Aksnes jest dla mnie muzycznym objawieniem. Bardzo długo szukałam artysty lub zespołu, który byłby ,,odtrutką’’ na popowe gwiazdeczki w stylu Katy Perry lub Taylor Swift, ponieważ ich piosenki są serwowane przez większość stacji muzycznych i radiowych. Dlatego też, natrafiając zupełnie przez przypadek na singiel Runaway, byłam naprawdę zaintrygowana i postanowiłam poczekać na całą płytę. Nie bez powodu wspominam tu o Katy Perry, ponieważ to właśnie ona, na swoim koncie na Twitterze, poleciła ów kawałek, dzięki czemu świat mógł dowiedzieć się o zaledwie dwudziestoletniej wokalistce z Norwegii. Wreszcie 11 marca 2016 roku swoją premierę miał album All My Demons Greeting Me as a Friend, trudno jednak uwierzyć jest w fakt, że płyta może być czyimkolwiek debiutem. Wsłuchując się w tę niezwykłą muzykę, odniosłam wrażenie, jakbym miała do czynienia z artystką z wieloletnim doświadczeniem — jakżeż zatem byłam zdumiona, gdy dowiedziałam się, że Aurora jest w moim wieku, a większość z piosenek napisała, mając zaledwie dziewięć lat. Tak niesamowitej płyty mogłyby jej pozazdrościć o wiele bardziej doświadczone wokalistki.
Nie da się ukryć, że płyta Aurory jest jedną z najlepszych spośród tych, z którymi miałam kiedykolwiek do czynienia. Już na samym wstępie otrzymujemy wcześniej wspomniane Runaway, tchnący nostalgią chłodny utwór, w którym wokalistka ujmującym kryształowym głosem opowiada o poszukiwaniu bezpiecznego miejsca, jakim jest dom. Trudno wyobrazić sobie piękniejsze rozpoczęcie i wprowadzenie do wykreowanego świata w All My Demons Greeting Me As A Friend. Następnie mamy do czynienia z bardzo energicznym kawałkiem Conqueror, często śpiewanym przez artystkę pod koniec koncertu, według mnie będącym prawdziwą petardą. Wyznaje w nim, że szuka kogoś, kto pomógłby jej wydostać się ze stworzonej przez jej ogromną wyobraźnię fikcji. Niestety ostatecznie dochodzi do wniosku, że jest zdana na samą siebie i musi odnaleźć wewnętrzną siłę, by wygrać z niemożliwymi do zrealizowania marzeniami. Running With The Wolves trzyma poziom poprzedniego utworu i jest bardzo klimatyczny w zwrotkach oraz energiczny w refrenie, tak, by pod koniec Aurora mogła zachwycić wejściem na zadziwiająco wysoki dźwięk, a to dopiero początek jej popisów wokalnych. Kolejna piosenka Lucky, co ciekawe napisana przez wokalistkę w wieku zaledwie dziewięciu lat, intryguje swoim tekstem. Aurora śpiewa: ,,I feel the light for the very first time; Not anybody knows that I am lucky to be alive’’ i wzbudza w nas ciekawość oraz chęć bliższego poznania dziewczyny. Winter Bird jest w pewien sposób kontynuacją Lucky i utworem podobnym brzmieniowo: fragment „All I need is to remember, how it was to feel alive” zastanawia mnie, przez co musiała przejść Aurora i dlaczego utrzymuje swoją muzykę w tak mrocznym nastroju. Dla odmiany po dwóch spokojniejszych piosenkach Aurora przyspiesza tempo w I Went Too Far – w tym nieco bardziej przebojowym kawałku, gdzie ponownie daje popis talentem wokalnym, a jej głos przepięknie wibruje. Pierwszą część płyty kończy minimalistyczna kompozycja Through The Eyes Of A Child, będąca pewnego rodzaju powrotem do bezpiecznej krainy dzieciństwa. Od utworu Warrior klimat płyty wyraźnie się zmienia i ta część albumu podoba mi się najbardziej. Wspomniana już Warrior jest jedną z najmocniejszych piosenek, opowiedzianą z perspektywy osoby walczącej ze swoimi słabościami i zachęcającej do tego samego innych. Murder Song (5, 4, 3, 2, 1), choć niepokojący tekstem („He holds the gun against my head, I close my eyes and bang I am dead,  I know he knows that he’s killing me for mercy”), melodią przypomina piosenkę country. Po nim przychodzi jednak moment, w którym Aurora prezentuje utwór Home – moim zdaniem prawdziwe arcydzieło – urzekający instrumentalną prostotą utwór z wybijającym się na pierwszy plan głosem artystki, opartym praktycznie jedynie na specyfice jej wokalu. Zachwyca mnie za każdym razem, gdy go słucham. To zdecydowanie mój ulubiony kawałek z płyty, jak i jedna z najukochańszych piosenek w ogóle. Po Home mogę usłyszeć Under The Water, który energicznym tempem przypomina nieco Warrior, jednak w swoim przekazie jest o wiele mroczniejszy („Under the water we can't breathe, we can't breathe; Under the water we die; Then why do we jump in?”). Płytę zamyka kompozycja Black Water Lilies przywodząca na myśl bajkę opowiadaną przez Aurorę i będąca przepięknym zwieńczeniem albumu, gdzie po raz ostatni artystka, wchodząc na przejmująco wysokie rejestry, udowadnia, że zasługuje na miano jednej z najlepszych wokalistek XXI wieku.
All My Demons Greetings Me As A Friend to przepiękna płyta i mam nadzieję, że jest jedynie zapowiedzią kolejnych bajkowych światów, którymi Aurora pragnie się z nami podzielić.
Najlepsze piosenki: Home, Warrior, Under The Water, Black Water Lilies, Runaway.
Ocena: 10/10.

Szukaj na tym blogu