To
niesamowite jak długą drogę przebyła Miley Cyrus w świecie
muzyczno-komercyjnym. Jej kariera rzecz jasna rozpoczęła się od disneyowskiego
sitcomu Hannah Montana. Następnie były bardzo udane ,,Breakout’’ z Miley
,,normalną’’, oraz ,,Can’t Be Tamed’’, z nieco ostrzejszą wersją ,,dziewczyny –
buntownika’’, tak, by artystka wreszcie mogła przemienić się w wulgarną i
odpychającą prowokatorkę w średnio udanym ,,Bangerz’’, znanym z hitu Wrecking Ball i teledysku, gdzie naga huśta
się na ogromnej kuli. Oczywiście wszystko było idealnie zaplanowane pijarowsko
i nastawione na ogromny zysk, co udało się Miley doskonale: w końcu ostatni
wspomniany przeze mnie utwór sprzedał się w ponad trzech milionach kopii. Należy
wspomnieć też, że fani Cyrus w końcu dojrzewali razem z nią i chcąc nie chcąc
musiała dostosować się do ich wymagań stając się coraz bardziej szokująca i
niegrzeczna. Na szczęście na ostatniej, najnowszej płycie zatytułowanej
,,Younger Now’’ piosenkarka wyraźnie łagodnieje i dorasta, zarówno emocjonalnie
jak i muzycznie. Zostałam mile zaskoczona, gdy zamiast skaczących penisów, w
teledysku do singla Malibu zobaczyłam
Miley ubraną najzwyczajniej w świecie w biały strój z włosami związanymi w dwa
słodkie kucyki, śpiewającą na łonie natury. Malibu
był prawdziwym hitem ubiegłego lata i mogę z pełnym przekonaniem
stwierdzić, że album jest jednym z najlepszych powrotów 2017 roku.
Na
,,Younger Now’’ otrzymujemy zestaw prostych, ale przyjemnych dla ucha jedenastu
pozycji, z których na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Płytę otwiera
tytułowe Younger Now będące świetną
zapowiedzią tego, czego możemy spodziewać się po reszcie piosenek: Miley przygotowuje
nas na zupełnie nową wersję siebie i ostrzega, że nic już nie jest takie samo
jak dawniej za czasów ,,Bangerz’’: ,, No one stays the same,
you know what goes up must come down’’, jednak w przypadku artystki zmiana
wyszła jej stuprocentowo na plus. Nic dziwnego, że śpiewa o wrażeniu bycia
młodszą: w końcu przestała się rozbierać i zmieniła się w kogoś, kim powinna
być przez te wszystkie minione lata: dziewczyną w kowbojskim stroju ( odwołuję się
do wizerunku w teledysku ) ze śladowym makijażem i ładnym uśmiechem. Nie bez
powodu klimat przypomina muzykę country, ojcem artystki jest przecież Billy Ray
Cyrus — gwiazda country — a matką chrzestną słynna Dolly Parton. Może to
właśnie dzięki nim Miley odkryła wreszcie prawdziwą muzyczną tożsamość. Dolly
zresztą pojawia się na albumie wspólnie z chrześnicą śpiewając w Rainbowland. Zaraz po tym przychodzą trzy
minuty dla Week Without You — jednej
z moich ulubionych piosenek z całej jedenastki: ,,I know that I gave you my
heart, But you stomped it to the ground’’ — artystka opowiada nam o zawodzie
miłosnym, który doświadczyła. Zastanawia się jak wyglądałoby jej życie, gdyby
nie pojawiła się w nim osoba, która ją opuściła. W energicznym Miss You So Much dowiadujemy się jednak, że jej ukochany jest
tym jedynym i niczego więcej nie potrzebuje, oddaje się mu: ,, You're
my God, you’re my faith, On my knees, I look at you and I revere’’. Kolejna
piosenka I Would Die For You jest
jakby jej kontynuacją. Przeszła rozstanie ze swoim mężczyzną i teraz, kiedy są
już z powrotem razem zrobiłaby dla niego wszystko, nawet umarła. W Thinkin — jeszcze jednej godnej uwagi
kompozycji — Miley wyznaje, że nie potrafi robić niczego innego oprócz rozmyślania
o mężczyźnie swojego życia: ,, It's getting late, I'm starting to
obsess, You got me cryin', and looking' like a mess, My daddy said, "Stay
away from such", But now you got me thinkin' way too much’’ — tęsknota
zamienia się w pewnego rodzaju obsesję. Melodia Thinkin urzeka swoją prostotą i zapada w ucho, a za drugim refrenem,
aż chce się nam nucić wraz z wokalistką. Po niej przychodzi moja druga ulubiona piosenka
z albumu Bad Mood: podoba mi się, gdy
Miley jakby od niechcenia zastanawia się o tym co by było, gdyby nie
spotkali się ze swoim partnerem i nie mógł na niej polegać — wszystko to
sprawia, że wciąż budziła się i budzi w podłym nastroju. W Love Someone artystka ma już dosyć tych sprzecznych emocji i
zdobywa się na odważne wyznanie: ,, It'll be a cold day in
hell before, I'd ever be your wife’’ — pakuje się i odchodzi, na szczęście nie
od nas. Gdy smutno rozbrzmiewa przedostatni utwór She’s not him, możemy zastanawiać się co gra w duszy młodej Miley
Cyrus. Tym razem śpiewa do dziewczyny, z którą mogłaby ułożyć sobie życie po
odejściu od narzeczonego, niestety najwyraźniej nic go nie zastąpi, żaden
związek, czy to z mężczyzną, czy kobietą. Płyta kończy się na kawałku Inspired będącym najmniej ambitnym i
który jako jedyny specjalnie do mnie nie przemawia. Przymykam jednak na to oko,
ponieważ poprzednie są wystarczająco dobre, by można było pominąć go z pobłażliwym machnięciem ręki. Cóż,
rzadko zdarzają się płyty bez mankamentów.
Bez
wątpienia jest to jeden z najciekawszych albumów 2017 roku i zasługuje na to,
aby przynajmniej wysłuchać go choć raz od początku do końca. Jak na razie
pozostaje wierną fanką Malibu, Week Without You, oraz Bad Mood i czekam na kolejne miejmy
nadzieje pozytywne, grzeczne metamorfozy Miley Cyrus. Wreszcie obrała właściwą
drogę i żywię nadzieję, oraz życzę jej by nadal nią podążała, bo to zdecydowanie
dobry kierunek.
Najlepsze
piosenki: Bad Mood, Week Without You, Malibu, Younger Now;
Najsłabsze
piosenki: Inspired
Moja
ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz