niedziela, 25 marca 2018

RECENZJA 5 - MILEY CYRUS ,,YOUNGER NOW''




To niesamowite jak długą drogę przebyła Miley Cyrus w świecie muzyczno-komercyjnym. Jej kariera rzecz jasna rozpoczęła się od disneyowskiego sitcomu Hannah Montana. Następnie były bardzo udane ,,Breakout’’ z Miley ,,normalną’’, oraz ,,Can’t Be Tamed’’, z nieco ostrzejszą wersją ,,dziewczyny – buntownika’’, tak, by artystka wreszcie mogła przemienić się w wulgarną i odpychającą prowokatorkę w średnio udanym ,,Bangerz’’, znanym z hitu Wrecking Ball i teledysku, gdzie naga huśta się na ogromnej kuli. Oczywiście wszystko było idealnie zaplanowane pijarowsko i nastawione na ogromny zysk, co udało się Miley doskonale: w końcu ostatni wspomniany przeze mnie utwór sprzedał się w ponad trzech milionach kopii. Należy wspomnieć też, że fani Cyrus w końcu dojrzewali razem z nią i chcąc nie chcąc musiała dostosować się do ich wymagań stając się coraz bardziej szokująca i niegrzeczna. Na szczęście na ostatniej, najnowszej płycie zatytułowanej ,,Younger Now’’ piosenkarka wyraźnie łagodnieje i dorasta, zarówno emocjonalnie jak i muzycznie. Zostałam mile zaskoczona, gdy zamiast skaczących penisów, w teledysku do singla Malibu zobaczyłam Miley ubraną najzwyczajniej w świecie w biały strój z włosami związanymi w dwa słodkie kucyki, śpiewającą na łonie natury. Malibu był prawdziwym hitem ubiegłego lata i mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że album jest jednym z najlepszych powrotów 2017 roku.

Na ,,Younger Now’’ otrzymujemy zestaw prostych, ale przyjemnych dla ucha jedenastu pozycji, z których na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Płytę otwiera tytułowe Younger Now będące świetną zapowiedzią tego, czego możemy spodziewać się po reszcie piosenek: Miley przygotowuje nas na zupełnie nową wersję siebie i ostrzega, że nic już nie jest takie samo jak dawniej za czasów ,,Bangerz’’: ,, No one stays the same, you know what goes up must come down’’, jednak w przypadku artystki zmiana wyszła jej stuprocentowo na plus. Nic dziwnego, że śpiewa o wrażeniu bycia młodszą: w końcu przestała się rozbierać i zmieniła się w kogoś, kim powinna być przez te wszystkie minione lata: dziewczyną w kowbojskim stroju ( odwołuję się do wizerunku w teledysku ) ze śladowym makijażem i ładnym uśmiechem. Nie bez powodu klimat przypomina muzykę country, ojcem artystki jest przecież Billy Ray Cyrus — gwiazda country — a matką chrzestną słynna Dolly Parton. Może to właśnie dzięki nim Miley odkryła wreszcie prawdziwą muzyczną tożsamość. Dolly zresztą pojawia się na albumie wspólnie z chrześnicą śpiewając w Rainbowland. Zaraz po tym przychodzą trzy minuty dla Week Without You — jednej z moich ulubionych piosenek z całej jedenastki: ,,I know that I gave you my heart, But you stomped it to the ground’’ — artystka opowiada nam o zawodzie miłosnym, który doświadczyła. Zastanawia się jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie pojawiła się w nim osoba, która ją opuściła. W energicznym Miss You So Much  dowiadujemy się jednak, że jej ukochany jest tym jedynym i niczego więcej nie potrzebuje, oddaje się mu: ,, You're my God, you’re my faith, On my knees, I look at you and I revere’’. Kolejna piosenka I Would Die For You jest jakby jej kontynuacją. Przeszła rozstanie ze swoim mężczyzną i teraz, kiedy są już z powrotem razem zrobiłaby dla niego wszystko, nawet umarła. W Thinkin — jeszcze jednej godnej uwagi kompozycji — Miley wyznaje, że nie potrafi robić niczego innego oprócz rozmyślania o mężczyźnie swojego życia: ,, It's getting late, I'm starting to obsess, You got me cryin', and looking' like a mess, My daddy said, "Stay away from such", But now you got me thinkin' way too much’’ — tęsknota zamienia się w pewnego rodzaju obsesję. Melodia Thinkin urzeka swoją prostotą i zapada w ucho, a za drugim refrenem, aż chce się nam nucić wraz z wokalistką.  Po niej przychodzi moja druga ulubiona piosenka z albumu Bad Mood: podoba mi się, gdy Miley jakby od niechcenia zastanawia się o tym co by było, gdyby nie spotkali się ze swoim partnerem i nie mógł na niej polegać — wszystko to sprawia, że wciąż budziła się i budzi w podłym nastroju. W Love Someone artystka ma już dosyć tych sprzecznych emocji i zdobywa się na odważne wyznanie: ,, It'll be a cold day in hell before, I'd ever be your wife’’ — pakuje się i odchodzi, na szczęście nie od nas. Gdy smutno rozbrzmiewa przedostatni utwór She’s not him, możemy zastanawiać się co gra w duszy młodej Miley Cyrus. Tym razem śpiewa do dziewczyny, z którą mogłaby ułożyć sobie życie po odejściu od narzeczonego, niestety najwyraźniej nic go nie zastąpi, żaden związek, czy to z mężczyzną, czy kobietą. Płyta kończy się na kawałku Inspired będącym najmniej ambitnym i który jako jedyny specjalnie do mnie nie przemawia. Przymykam jednak na to oko, ponieważ poprzednie są wystarczająco dobre, by można było  pominąć go z pobłażliwym machnięciem ręki. Cóż, rzadko zdarzają się płyty bez mankamentów.  

Bez wątpienia jest to jeden z najciekawszych albumów 2017 roku i zasługuje na to, aby przynajmniej wysłuchać go choć raz od początku do końca. Jak na razie pozostaje wierną fanką Malibu, Week Without You, oraz Bad Mood i czekam na kolejne miejmy nadzieje pozytywne, grzeczne metamorfozy Miley Cyrus. Wreszcie obrała właściwą drogę i żywię nadzieję, oraz życzę jej by nadal nią podążała, bo to zdecydowanie dobry kierunek.

Najlepsze piosenki: Bad Mood, Week Without You, Malibu, Younger Now;
Najsłabsze piosenki: Inspired
Moja ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szukaj na tym blogu